Norweski horror... Brzmi intrygująco i egzotycznie, ale w praktyce okazuje się zgraną kopią amerykańskich straszaków. "Hotel zła" nadaje się więc dla dwóch kategorii widzów: filmowych turystów oraz miłośników kina grozy, którzy łykną każdy kielich krwawego nektaru, nawet jeśli pochodzi on z mroźnej Skandynawii. Pierwsze kadry filmu Roara Uthaga przywodzą na myśl "Lśnienie" Kubricka. Samochód przemierza bezludne górzyste krajobrazy. W pojeździe znajduje się piątka znajomych mających ochotę na snowboardowy zastrzyk adrenaliny oraz niezobowiązujący seks. Podczas śnieżnego szaleństwa dochodzi jednak do wypadku - jeden z bohaterów łamie nogę. Grupka postanawia więc przeczekać noc w opuszczonym hotelu, gdzie nieoczekiwanie znajdują wyborowy trunek. Wkrótce zakrapiana zabawa przerodzi się w koszmar z udziałem uzbrojonego psychopaty... Uthag to zręczny kopista, który wie, że nic tak nie działa na nerwy widza jak klaustrofobiczne pomieszczenia zatopione w zimnych barwach. Czasem reżyser pogrywa nawet z konwencją, pozwalając by pierwszą ofiarą mordercy padła dziewica! Częściej jednak film wymyka mu się z rąk, pogrążając się wśród bezcelowego błąkania. Gdy brakuje oryginalności, oczekuję przynajmniej, że dostanę na ekranie krwawą łaźnię. Niestety Uthag bardzo ostrożnie używa drastycznych ujęć. Niby skromność jest cnotą, ale w tym przypadku wolałbym perwersyjnie utonąć w grzechu. "Hotel zła" zaopatrzono zarówno w polskiego lektora jak i napisy. Dźwięk zakodowano w formacie 5.1, a obraz w 16:9. Do tego mamy zwiastuny filmów dystrybuowanych przez Carismę, m.in. cykl Mistrzowie Horroru. Jeśli jeszcze nie schowaliście się pod łóżkiem, możecie odwiedzić norweskie schronisko...
Redaktor naczelny Filmwebu. Członek Międzynarodowej Federacji Krytyków Filmowych FIPRESCI oraz Koła Piśmiennictwa w Stowarzyszeniu Filmowców Polskich. O kinie opowiada regularnie na antenach... przejdź do profilu